top of page

Mając świadomość cierpień i nieustannych brutalnych doświadczeń, stawałem wobec nich bezradny

O pomocy udzielanej Polakom na Litwie przez Fundację Pomocy Szkołom Polskim na Wschodzie im. T. Goniewicza rozmawiamy z jej założycielem oraz wieloletnim prezesem – Panem Józefem Adamskim

Mając świadomość cierpień i nieustannych brutalnych doświadczeń, stawałem wobec nich bezradny

„AŁMATOR”: Można powiedzieć, że początki Pana działalności na rzecz Polaków na Wschodzie oraz działalności założonej przez Pana Fundacji związane są z Litwą, z tamtejszymi polskimi środowiskami. Proszę nam coś o tym opowiedzieć.

Józef Adamski: Tak, to prawda. Jeszcze przed powstaniem Fundacji im. T. Goniewicza odczuwałem fascynację Kresami Wschodnimi, którą zaszczepili mi między innymi nauczyciele i wychowawcy wypędzeni z Wilna. Moje pierwsze podróże na Wschód wiążą się jednak z Ukrainą, którą po raz pierwszy odwiedziłem w 1966 roku wraz z delegacją dziennikarzy lubelskich. Podróż zorganizowano pod hasłem „przyjaźni”, zatem miała charakter propagandowy: wożono nas do specjalnie wybranych i przygotowanych obiektów województwa wołyńskiego i lwowskiego. W kilku przypadkach udało mi się zmylić czujność służb, aby skontaktować się z tamtejszymi Polakami. Spotkania i rozmowy z nimi były dla mnie wstrząsające, gdy dowiadywałem się o ich losach powojennych, izolacji od swych najbliższych, likwidacji Kościoła katolickiego, więzieniach, terrorze, swoistej segregacji rasowej, niegodziwym odnoszeniu się do nich jako Polaków, wymuszaniu podczas spisów ludnościowych rezygnacji ze swego pochodzenia narodowego itd. Kolejne wyjazdy na Ukrainę w latach 1971-1981 pozwoliły mi na nawiązanie szeregu owocnych kontaktów z Polakami we Lwowie, Stanisławowie, Czerniowcach, Kamieńcu Podolskim i innych ośrodkach. Istotnym momentem moich zainteresowań Kresami Wschodnimi było jednak tournée koncertowe Polskiego Ludowego Zespołu Pieśni i Tańca „WILIA” z Wilna w Lublinie na początku października 1979 roku. Zaprosiłem wówczas do swego mieszkania czterech członków tego zespołu, aby im zaprezentować postać Ojca św. Jana Pawła II, z którym w przeszłości łączyły mnie sporadyczne kontakty – zarówno w Krakowie-Nowej Hucie jak i na KUL w Lublinie, gdzie byłem zatrudniony. 


Spotkanie, o którym Pan wspomina, miało, jak można się domyślać, charakter prywatny, a nawet poufny. Goszczenie u siebie w domu bądź co bądź przedstawicieli oficjalnej delegacji z ZSRR przez tak zwane służby nie było chyba traktowane jako niewinne spotkanie rodaków przy kawie. 

Ależ oczywiście, trzeba tu dodać, że to pierwsze nasze spotkanie odbyło się w trudnych okolicznościach. Należało zmylić czujność „aniołów stróżów” z KGB poprzez wydostanie się z hotelu studenta zaocznego UMCS przez okna po tzw. „capstrzyku”, czyli po godzinie 22:00. A potem były „długie nocne Polaków rozmowy”, dyskusje, wzajemne ustalenia naszych planów, wymiana adresów, w tym pozyskanie kontaktów do nauczycieli itp. Pierwszy krąg oddanych dla tej sprawy Polaków z Wilna stanowili: śp. Franciszek Osipowicz, Rita Paszkiewicz, Bohdan Sobieski, Stanisław Poźniak z AK, Jan Giedrojć z Opery Wileńskiej. To oni wraz ze swymi rodzinami i przyjaciółmi od tej pory stale poszerzali krąg  „oddanych Sprawie” Polaków na Wileńszczyźnie, których włączaliśmy znów w nasze kręgi, głównie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W ten sposób powstawały symboliczne więzi z Polakami na Wschodzie jako jedyne nici łączące ich z Macierzą. Początkowe kontakty miały charakter korespondencyjny, coraz bardziej przybliżający nam tamtejszą rzeczywistość. Ileż w tych listach było ciepła, serdeczności, głębokiej troski o losy tożsamości narodowej! Obok bolesnych doświadczeń i goryczy przyjaciele wyrażali nadzieję na poprawę ich doli. Niestety korespondencja i wszelkie inne przesyłki były poddawane starannej kontroli i cenzurze, w wyniku czego często były likwidowane, zaś moje reklamacje dotyczące przesyłek poleconych kończyły się wypłatą przez Pocztę Polską symbolicznego odszkodowania. 


W którym momencie rozpoczęła się Pana zorganizowana, ujęta w pewne karby, pomoc niesiona Polakom na Wileńszczyźnie?

 Jesienią 1980 roku zetknąłem się w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim z „zanurzonym bez reszty w Kresach Wschodnich” śp. inż. Tadeuszem Goniewiczem, organizatorem uporządkowanej pomocy dla szkół polskich na Wileńszczyźnie. I to był kolejny etap zwrotny w mojej pracy społecznej na Wschodzie. Zaproponowałem „włączenie się” do sieci grup zorganizowanych przez tego zapaleńca, o którego działalności wspominam szerzej w swojej książce „Oddanym lecz bliskim sercu. Moje wspomnienia z lat 1979-2005”. Otrzymałem swój przydział: najpierw 7 szkół, których liczba potem wzrosła do 17, oraz wielu innych adresatów. Podstawową pomocą dla nich miała być polska prasa starannie dobrana, tj. bez zbędnej propagandy lub niepożądanej treści. Zestaw takich tytułów dla każdej szkoły oddzielnie zamawialiśmy początkowo w urzędach pocztowych, a następnie w centrali warszawskiej RSW PRASA-KSIĄŻKA-RUCH. Wartość rocznej prenumeraty opłacaliśmy z własnych funduszy zbieranych od przyjaciół, rodziny, współpracowników oraz innych ludzi dobrej woli. Najczęściej zamawianymi tytułami w prenumeracie rocznej dla szkół polskich na Wileńszczyźnie były: „Świerszczyk”, „Płomyczek”, „Płomyk”, „Język polski”, „Poznaj swój kraj”, „Harcerstwo” itd. – według zamówień lub propozycji przychodzących ze Wschodu. Były też inne tytuły jak: „Film polski”, „Przyroda polska”, „Inspiracje”, „Mówią wieki” itd. Naszą prenumeratą objęliśmy siedem szkół średnich w Wilnie oraz kilka ośrodków na terenie Litwy, Białorusi i Łotwy. Czasopisma „niby” legalnie przysyłano na adresy szkół, których sekretarki zazwyczaj przekazywały je do bibliotek na terenie danej szkoły do dalszego wykorzystania. Zdarzały się jednak przypadki zabierania czasopism dla własnego użytku, na co nie mieliśmy już jakiegokolwiek wpływu. W rozmowach z nauczycielami bądź dyrektorami szkół zyskiwaliśmy potwierdzenie otrzymywania czasopism, choć każdy z nich wyrażał wielkie zdumienie, że to my byliśmy sprawcami takiego systemu kolportażu. Oni zaś uważali, że była to zasługa naszych władz państwowych. Czasopisma te były dla nich niezwykle cenne, gdyż innych materiałów i wyposażenia z Polski nie otrzymywali. Ocena przesyłek i wdzięczność nauczycieli były tak wielkie, że w latach późniejszych na prywatnych i publicznych spotkaniach byłem z tego powodu specjalnie honorowany. Podam taki przykład z konferencji nauczycielskiej zorganizowanej w 1993 roku w Wilnie, w której brało udział ponad 300 delegatów z całej Litwy. Na sali obrad było kilkanaście delegacji z Polski i Litwy, którzy byli po wymienieniu witani skromnymi oklaskami. Po wywołaniu mnie nastąpiła prawdziwa owacja z kwiatami i upominkami. Wystąpił wówczas dyrektor szkoły w Suderwe śp. Ludwik Młyński i w gorących słowach wręczył mi najcenniejszy dar – pamiątkę z Powstania Styczniowego. Był to sztandar polski od pokoleń przechowywany w jego rodzinie! Nie kryję, że byłem bardzo wzruszony i zmieszany zarazem. To była dla mnie szczególna chwila, zrozumiałem wtedy, jak ważne jest moje posłannictwo oraz jak potrzebna jest realizacja celów, które sobie wytyczyłem.


Zatrzymajmy się na chwilę na tym sztandarze, który przez lata stanowił najcenniejszą pamiątkę, a może nawet relikwię, przechowywaną w fundacyjnych zbiorach. Czy mógłby nam Pan coś więcej powiedzieć o tym proporcu?

Niestety, o samym sztandarze, o roli jaką odegrał podczas Powstania Styczniowego nie potrafię nic powiedzieć. Jak już wspomniałem, ta patriotyczna pamiątka z 1863 roku była własnością rodziny Młyńskich z Mejszagoły spod Wilna. Chorągiew, bardzo dobrze zachowana, przedstawia stylizowanego orła białego w złotej koronie na czerwonym tle. Posiada ona właściwie tylko jedną, awersową stronę. Została wykonana z jedwabiu, jej wymiary to 92 cm na 73 cm. Obecnie sztandar, który od 1993 roku przechowywany był w siedzibie Fundacji, znajduje się w zbiorach lubelskiego Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczypospolitej. W 2022 roku przekazałem sztandar oraz inne pamiątki i fundacyjne archiwalia tej właśnie instytucji, uznając, że będą to cenne eksponaty wzbogacające jej muzealne zbiory.


Wróćmy jeszcze do czasów przedfundacyjnych i do działań podejmowanych przez Pana wespół z Tadeuszem Goniewiczem.

W maju 1980 r. odbyliśmy z Małżonką i córkami pierwszą pielgrzymkę po Wileńszczyźnie, główną uwagę poświęcając Wilnu i Ostrej Bramie. Drugim równoległym celem podróży było nawiązywanie kontaktów z nauczycielami, głównie poprzez rodziny naszych przyjaciół. Próby takich kontaktów były niezwykle trudne i ryzykowne, a to z powodu nieufności, zastraszania ze strony władz, inwigilacji, dotychczasowych tragicznych doświadczeń, w których tak wielu ucierpiało w ogromnych represjach wobec ludności polskiej. Mając świadomość cierpień i nieustannych brutalnych doświadczeń, stawałem wobec nich bezradny, lecz z postanowieniem wspierania rodaków wszelkimi sposobami, aby w jakikolwiek sposób ulżyć ich niedoli. Wiosną 1981 r. wyjechałem w kolejną podróż na Wileńszczyznę. Wraz z Małżonką przeżyliśmy chwile grozy, gdyż w Grodnie nastąpiła szczegółowa kontrola celna przeprowadzona przez rosyjskich celników, którzy poszukiwali wyłącznie dewocjonaliów i modlitewników. My wieźliśmy ich niemal całą walizkę, dlatego przeżywaliśmy te chwile w wielkim napięciu. Kontrola przedłużała się ponad miarę i dotknęła wielu Polaków. Kiedy celnicy już mieli wejść do naszego przedziału, padło z peronu polecenie zakończenia tych czynności. Uznaliśmy to za cud. I takich przeżyć podczas moich licznych wyjazdów na Wschód miałem niezliczoną ilość. Z każdą kolejną wizytą krąg poznawanych Polaków i problemów znacznie się poszerzał. I tak na przykład w wyniku długiej rozmowy z ks. prałatem Józefem Obrębskim (kapelanem AK) w Mejszagole narodziła się koncepcja usystematyzowanej pomocy oświacie i kulturze polskiej na Wschodzie. Krąg dyskutantów powiększał się poprzez przyjazdy do Mejszagoły Polaków z Murmańska, Gruzji, a nawet Syberii. Wszyscy oni uznawali w osobie księdza „niekorowanego króla Polaków” – tak wielkie uznanie mogło dotyczyć tylko człowieka wielkiego formatu. Czynił on posługę nie tylko kapłańską, lecz spełniał powinności patriotyczne. Już w pierwszych podróżach po Wileńszczyźnie dowiedziałem się o dwóch osobach niosących pomoc intelektualną dla oświaty polskiej na Wileńszczyźnie, to jest o Lucjanie Jabłońskim i inż. Tadeuszu Goniewiczu. Wspominano mi jeszcze o prof. Wojciechu Górskim z Warszawy, który bywał gościem Instytutu Pedagogicznego w Wilnie. Poza tymi osobami – nie licząc więzi kościelnych – nie spotkałem jakiejkolwiek innej zorganizowanej pomocy ze strony Macierzy na rzecz Polaków na Wschodzie. I ten moment stał się dla mnie wyzwaniem, któremu postanowiłem być od tej pory wierny.


Wspomina Pan o kontaktach z nauczycielami. Zapewne nawiązywanie z nimi relacji w tamtych warunkach nie było łatwe.

W okresie przedfundacyjnym, czyli w latach 1980-1988, kontakty z nauczycielami były ograniczone takimi barierami, jak izolacja polityczna, cenzura korespondencji, zakaz wchodzenia na teren szkół na Litwie, oddaleniem i kosztami podróżowania. Korespondencję podejmowali nauczyciele świadomi jej skutków, a mogła tego dokonywać ledwie garstka. W tej sytuacji najcenniejsze stawały się kontakty bezpośrednie, podczas których można było rozmawiać swobodnie o wszystkim, również o zagospodarowaniu prenumerowanych przez nas czasopism i dostarczanych pocztą przesyłek. Informacje o wartości tych pomocy i ich umiejętnym zagospodarowaniu były dla nas nagrodą za wysiłki i zachętą do dalszych prac. Osobną i znaczącą była współpraca z Janem Mincewiczem, wybitnym i bardzo zasłużonym działaczem polskim na Litwie. We współpracy z Tadeuszem Goniewiczem koncentrowaliśmy uwagę na Polskim Zespole Ludowym Pieśni i Tańca „WILEŃSZCZYZNA” założonym w 1981 r. w Niemenczynie przez Jana Mincewicza na bazie dotychczasowych zespołów szkolnych „Jutrzenka”, „Stokrotki” oraz chórów zakładanych również przez tego działacza, pedagoga, kompozytora i laureata wielu nagród. W 1986 r., w dniu święta Matki Boskiej Ostrobramskiej, Jan Mincewicz tak pisał do Tadeusza Goniewicza: „Dotarły do nas wspaniałe stroje, o których marzyliśmy jak o jakimś cudzie. (…) Możemy teraz być w pełni ambasadorami kultury polskiej na naszych terenach. (…) Zaświadczyliście, że dla serc bijących jednym rytmem i jednym czuciem nie stanowią przeszkody granice ani kilometry”. Ocenę wartości dostarczanej przez nas pomocy znajdujemy w setkach listów otrzymanych jeszcze przed powstaniem Fundacji. Pozwolę sobie zacytować jeden z takich listów otrzymanych z Litwy: „Przyznajemy się, że nie wiedzieliśmy, kto konkretnie przysyła nam tyle czasopism i pomocy szkolnych. Otrzymujemy wszystko systematycznie. (…) Brak słów wdzięczności dla Was. Anna i Mikołaj Morozowie, Perkuny”.


Które z przedsięwzięć fundacyjnych, których adresatem były polskie środowiska na Litwie, uważa Pan za szczególnie ważne?

Wspomniałem już o Zespole „WILEŃSZCZYZNA”, który w latach 80., dzięki inicjatywie Tadeusza Goniewicza, wyposażaliśmy w stroje ludowe oraz w wykonane w Polsce przez nas albumy, plakaty i foldery. Wysyłka wszystkich tych rzeczy była niezwykle trudna z uwagi na ścisłą kontrolę graniczną prowadzoną przez władze sowieckie. Dostawa szła niejednokrotnie do Londynu, do tamtejszej polskiej ambasady, a stamtąd pocztą oficjalną do polskiego konsulatu w Wilnie, który nasze przesyłki przekazywał Janowi Mincewiczowi. To oczywiście prehistoria naszych działań. Kolejne inicjatywy, z których jestem bardzo dumny, podejmowane już przez Fundację, to podręczniki do języka polskiego dla kasy I, II, III i IV oraz podręczniki do muzyki autorstwa Jana Mincewicza dla klasy V, VI, VII i VIII. Cieszyły się one wielkim powodzeniem, można powiedzieć, że wypełniły one, istniejącą w tym obszarze, lukę. Wielką sensację i oczekiwania wzbudził wydawany przez Fundację kwartalnik „ROTA”. Od chwili wydania pierwszego numeru „ROTA”, która była wysyłana aż do 54 krajów świata, stała się dla Polaków na Litwie i w całym postsowieckim Wschodzie „naszym domem”, którego zadaniem było uzupełnianie treści podręczników języka polskiego i innych wydawnictw Fundacji Pomocy Szkołom Polskim na Wschodzie. I tak jak podręczniki została powszechnie zaakceptowana przez czytelników, których krąg rozszerzał się błyskawicznie. Dzięki publikowanym przez nas licznym listom Polacy nie tylko wzmacniali swą tożsamość, lecz dowiadywali się o sobie, co do tej pory było niemożliwe. Program ideowy „ROTY” jak i jej publikacje oraz liczne informacje stanowiły odpowiedź na wieloletnie oczekiwania Polaków na Wschodzie, a przede wszystkim wypełniały dotkliwą lukę braku tego typu czasopisma. Kolportaż polskich czasopism w ówczesnym ZSRR umarł śmiercią naturalną, zaś powstające czasopisma regionalne nie były w stanie wypełnić tej luki – szczególnie w zakresie profesjonalnych i źródłowych treści oczekiwanych przez naszych rodaków, pozbawionych od kilku pokoleń wszechstronnej i rzetelnej wiedzy o Polsce.


Co mógłby Pan powiedzieć o naszych rodakach na Litwie? Jaka to społeczność, czym różnią się od Polaków z Ukrainy, Białorusi, Łotwy?

 Myślę, że obok specyficznego, wyczuwalnego w mowie, akcentu grupę tę wyróżnia większa niż u innych Polaków ze Wschodu świadomość, zdolność do integrowania się oraz poczucie silnej więzi z Macierzą. Ponadto niezwykła determinacja w pielęgnowaniu swojej tożsamości oraz wszechstronna aktywność, wierność tradycji, religii, obyczajom przodków. Polacy na Litwie, mimo trudnych warunków egzystencji w czasach sowieckich, zachowali język, religię i szczery patriotyzm. Nie spotkałem na Litwie Polaków zlituanizowanych, takich, którzy by nie pielęgnowali pamięci o swoich polskich korzeniach. Muszę też wspomnieć o ich niezwykłej gościnności. Podczas swoich podróży po Litwie nigdy nie nocowałem w hotelach, wszystkie moje oczekiwania i prośby spełniane były z wielką życzliwością i wręcz nadmiernym wysiłkiem. Za wyświadczone mi dobro czuję wielką wdzięczność dla naszych rodaków z Wileńszczyzny i innych rejonów Litwy.

Lucyna Ejma, Piotr Boroń

bottom of page